Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Íåìຠí³êîãî ;(...
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Stanisław Baliński

Ïðî÷èòàíèé : 973


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Wizja Getta

Dokądże  mnie  prowadzisz,  tragiczny  poeto,  
Wzdłuż  murów,  których  nie  znam,  chociaż  miasto  znane,  
Dokądże  mi  otwierasz  drzwi  zakratowane
I  w  jakie  wiedziesz  światy?  Cicho.  Oto  getto.  

Duszny  upał  nas  owiał,  noc  gęsta  dotyka,  
Jakiś  krzyk  przerażenia  zabrzmiał  w  dali  piekłem,  
Idę  przez  sen  za  tobą  i  ciemność  przenikam,  
By  ujrzeć  kształt  cierpienia,  przed  którym  uciekłem.  

Nic  ma  tu  drzew  i  liści,  tylko  mur  i  kamień,  
Nie  ma  wiatru  i  wody,  tylko  studnia  czarna,  
Skąd  głód  wychodzi  boso,  przystaje  przy  bramie
I  rozsypuje  smutnie  tyfusowe  ziarna.  

Idę,  nie  wierząc  jeszcze  hańbie  feudalnej,  
Którą  przywieźli  tutaj  okrutni  siepacze,  
Wznosząc  w  naszej  Warszawie,  starej,  liberalnej,  
Na  wieczną  żałość  rzeczy  -  drugą  ścianę  płaczu.  

Cicho.  Słyszysz,  ktoś  płacze...  Jakieś  dziecko  płacze.  
To  tam,  w  tej  suterynie.  Chodźmy.  Niech  zobaczę.  
Na  rozpalonym  łóżku,  gdzie  upał  nie  stygnie,  
Dwoje  dzieci  majaczy  w  czerwonej  malignie.  

Nad  nimi  stoi  matka  i  bezradnie  słucha,  
A  za  nią  jakieś  krewne  i  babki  w  perukach,  
O  wyblakłych  spojrzeniach  i  cerze  woskowej,  
Gdzie  odbija  się  trwożnie  szept  lampki  naftowej.  

Chłopiec  otwiera  oczy  i  łzy  w  nich  zabłysły,  
Spieczone  od  gorączki,  od  popiołu  bledsze:  
-  Mamo!  -  woła  -  już,  lato...  już  widać  brzeg  Wisły,  
I  wodę,  co  przepływa,  i  nad  nią  powietrze.  

Jakieś  wspomnienie  szczęścia  muska  go  po  twarzy
I  niesie  pocałunek  kraju  dalekiego,  
A  dziewczynka  uśmiecha  się  sennie  i  marzy:  
-  Chciałabym  mieć  gałązkę  z  Ogrodu  Saskiego.  

Chciałaby  mieć  gałązkę  z  Ogrodu  Saskiego,  
Wyciąga  do  niej  ręce,  jak  może,  jak  umie,  
Krewne  kiwają  tylko  głową:  Coś  takiego...  
Skąd  ona  może  wiedzieć,  ona  nie  rozumie.  
Lecz  matka  się  zerwała.  Wiatr  porwał  się  z  ziemi.  
Wybiegła  na  ulicę.  Wiatr  biegnie  wśród  cieni.  

Dobiegła  gdzieś  do  muru  pod  opaską  nieba
I  w  umówionym  miejscu  przez  szczelinę  wąską,  
Nie  o  cukru  kawałek,  nie  o  skórkę  chleba,  
Ale  o  zieleń  błaga,  o  jedną  gałązkę.  

Jakieś  zielone  drzewa  zaszumiały  z  lekka,  
Ktoś  rzucił  jej  gałązkę  i  szepnął:  "Uciekaj"...

....................................................................

Przez  ulice  upalne,  gdzie  nic  nie  dojrzewa,  
Przez  zaułki  i  ścieki,  w  których  tyfus  ziewa,  
Przez  czarne  rzędy  okien,  bez  dźwięku  i  ruchu,  
Skąd  płynie  świst  oddechów,  stłoczonych  w  zaduchu,  
Przez  okrucieństwo  ludzkie  i  przez  poniżenie,  
Które  poniża  słabych,  a  wywyższa  mocnych,  
-  Biegnie  matka  widmowa  środkiem  godzin  nocnych,  
A  noc  zamienia  echo  jej  kroków  w  kamienie.  

Biegnie  przez  całe  getto,  przez  życie  i  przez  sen,  
Tak  samo  kochająca,  tak  samo  bolesna,  
Biegnie  naprzeciw  krzywdzie,  w  poprzek  nienawiści,  
I  niesie  swoim  dzieciom  pęk  zielonych  liści,  
Które  w  ostatniej  chwili,  jak  tchnienie  łaskawsze,  
Położy  im  na  oczach,  na  ustach,  na  zawsze.  

....................................................................

I  te  liście  zielone  już  nigdy  nie  zginą,  
Wiele  rzeczy  przeminie,  lecz  one  nie  miną,  
Kiedy  mury  pogardy  jak  proch  się  rozpadną,  
A  wolny  wiatr  zawieje  nad  rozbitym  głazem,  
Zakwitną  znowu  wiosną  i  cicho  opadną,  
Liście  -  w  których  się  splotą  śmierć  i  miłość  razem.


Íîâ³ òâîðè