Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 5
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Bruno Jasieński

Ïðî÷èòàíèé : 111


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Prozowierszem

Od  zielonej  lampy  
na  białym  obrusie  
kładą  się  półkola  
ekstatyczne.  
Chryzantemy  milczą.  
Pianino  słucha.  
Biały  mops  na  pomarańczowym  taborecie.  
Granatowe  niebo  jest  usiane  gwiazdami,  jak  
sztandar  amerykański.  
Z  okna  trzeciego  pietra  wyjrzał  lunatyk  i  nie  
spotkawszy  księżyca  wrócił  w  łoże  małżeńskie,  
jak  przyzwoity  obywatel.  
A  księżyca  nie  ma.  
Księżyc  ma  stosunek  z  kotem  na  dachu  
sąsiedniej  kamienicy.  
Zegar  cyka:  
Już  czas.  Już  czas.  
Teraz  wrócę  już  zaraz  ze  swojego  koncertu,  
pełen  owacji,  
recytacji  
i  wibracji,  
jak  potrącona  mandolina.  
Kiedy  wbiegnę  po  schodach  i  stanę  na  progu.  
Mops  ugryzie  mnie  w  łydkę,  
a  ty  podniesiesz  się  z  wolna  ze  swojego  maleńkiego,  
utulnego  fotelika.  
Będziesz  wyższa  i  smuklejsza  niż  zwykle,  
a  po  końcach  loków,  co  ci  spadają  na  szyję,  
poznałem,  żeś  na  mnie  czekała.  
Dlatego  powiem  jaknajobojetniej:  
–  Dzień  dobry.  –  
I  –  Śliczna  pogoda...  –
A  potem  –  Strasznie  chce  mi  się  pić    –
Wtedy  ty  podejdziesz  do  mnie  zupełnie  blisko    –
blisko  
i  bez  słowa  podasz  mi  swoje  małe,  
wykrojone,  
ładne  
usta.  
Pochylam  się  nad  nimi  i  piję,  
aż  powoli  lampa,  mops  i  porcelanowy  Paderewski  
zaczynają  tańczyć  jakiegoś  dziwnego  cake  –  
walka,  
coraz  prędzej,  coraz  prędzej,  
a  pośrodku  tego  wszystkiego  
siedzi  wielki  czarny  kot  z  zielonymi  
fosforyzującymi  oczyma,  
które  znam  tak  dobrze.  
Ale  po  trochu  i  te  oczy  zaczynają  się  powlekać  
lekką,  puszystą  mgłą,  
a  skądś  z  daleka,  
z  zaświatów  
słyszę  cichy,  mistyczny  szept,  
jak  szelest  strun,  
wieczorem.  
–  Zanieś  mnie  na  otomanę...  –

Íîâ³ òâîðè