Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 16
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Juliusz Słowacki

Ïðî÷èòàíèé : 212


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Oda do wolności

I
Witaj,  wolności  aniele,
Nad  martwym  wzniesiony  światem!
Oto  w  Ojczyzny  kościele
Ołtarze  wieńczone  kwiatem
I  wonne  płoną  kadzidła!
Patrz!  tu  świat  nowy  –  nowe  w  ludziach  życie.
Spójrzał  –  i  w  niebios  błękicie
Malowne  pióry  złotémi
Roztacza  nad  Polską  skrzydła;
I  słucha  hymnów  téj  ziemi.

II
A  tam  już  w  cieniu  wieków  za  nami  się  chowa
Duch  niewoli  i  dumną  stopą  depcze  trony.
Zgina  się  pod  ciężarem  skrwawionej  korony,
Mówi  –  ale  niezrozumiałe  z  ust  wychodzą  słowa.
Tak  obelisk,  co  niegdyś  pisanym  wyrazem
Dziwił  ludy,  obwiany  mgłą  kadzideł  dymu,
Dziś  przeniesiony  do  Rzymu,
Niezrozumiały  ludom  –  umarły  –  jest  głazem.

III
Niegdyś  Europa  cała
Była  gotyckim  kościołem.
Wiara  kolumny  związała,
Gmach  niebo  roztrącał  czołem…
Drżącym  od  starości  głosem
Starzec  pochylony  laty
Trząsł  dumnym  mocarzy  losem,
Zaglądał  w  królów  siedziby;
Zaledwo  promyk  oświaty
Przez  ubarwione  gmachu  przedzierał  się  szyby.
Jakiś  mnich  stanął  u  proga,*
Kornéj  nie  uchylił  głowy,
Walczył  słowami  Boga
I  wzgardził  świętemi  kary.
Upadł  gmach  zachwiany  słowy.
Błysnęły  światła  promienie…
Piérwsze  wolności  westchnienie
Było  i  westchnieniem  wiary.

IV
Jak  sosny  niebotyczne  urośli  królowie.
Deptane  prawa  ludów  gdzież  znajdą  mściciela?…
Na  Albijonu  ostrowie
Kromwel.  –  Któż  nie  zna  Kromwela?…
On  dawną  krwią  Stuartów  zalał  stopnie  tronu
I  nie  chciał  na  nie  wstąpić  –  on  pogardził  tronem.
I  czymże  dzisiaj  jest  król  Albijonu?
Błyszcząca  mara  –  widziadło,
Księżyc  na  niebie  zamgloném,
A  słońce  praw  oświéca  tę  postać  wybladłą.
Ale  wielcy  mężowie  zasiedli  do  steru,
Świątynią  praw  dźwigają  tysiączne  kolumny  -
Patrzcie,  jak  długim  rzędem  za  trumnami  trumny
Wchodzą  w  posępne  gmachy  Westminsteru.

V
O  świat  nowy  hiszpańskie  uderzyło  wiosło,
Tam  brat  zaprzedawał  brata…
Na  lądzie  nowego  świata
Żałobne  drzewa  wyrosło,
Pod  którém  schyleni  w  trudzie,
Marząc  o  szczęściu  boleśnie,
Usypiali  tłumem  ludzie,
Tłumami  konali  we  śnie  **
I  śmiercią  sen  płacili  –  bo  o  lepszej  doli
Pod  tym  się  drzewem  ludziom  o  wolności  śniło.
Było  to  drzewo  niewoli,
Rosło  nad  grobem  –  świat  już  był  jedną  mogiłą.
Ostatni  więc  człowiek  skona,
Śmiercią  z  należnych  władcom  wypłaci  się  danin?
O  nie!  na  głos  Waszingtona
Zmartwychwstał  Amerykanin
I  zaprzysiężoną  święcie
Wolność  okrył  wieńcem  sławy.
A  drzewo  śmierci  było  masztem  na  okręcie
I  zgon  niosło  na  ludy  saksońskie  –  i  nawy.

VI
Więc  słońce  już  w  wolności  krajach  nie  zachodzi?
Wolności  skrzydła  całą  osłoniły  ziemię.
Godnym  jest  oczu  Boga  wolnych  ludzi  plemię,
On  bohatérów  nagrodzi.

VII
Jakiż  to  dzwon  grobowy
Z  wiejskiego  zabrzmiał  kościoła?
Idzie  tłum  pogrzebowy  -
Schylone  do  ziemi  czoła;
Trumna  –  za  trumną  dzieci,
Smutna  przyjaciół  drużyna
Bladą  gromnicą  świeci,
Ciche  modły  powtarza.
Weszli  we  wrota  cmentarza,
Pod  trumną  ramię  syna.
Czarną  dręczeni  rozpaczą,
Czarną  okryci  żałobą…
Czemuż  płaczą  nad  sobą?
Bogatą  wezmą  spuściznę.
Dlaczegóż  nad  nim  płaczą?
W  grobie  zapomni  troski…
Bracia!  –  on  umarł  –  on  był  ostatnim,  z  tej  wioski,
Co  widział  wolną  ojczyznę.
Synowie  jeszcze  po  nim  nie  zdjęli  żałoby,
Już  na  wolnéj  żyją  ziemi.
Idźmy  więc  nad  ojców  groby,
Wołajmy,  bracia,  nad  niemi,
Może  usłyszą  w  mogile?…

VIII
Widziałem,  jak  młodzieniec  w  samej  wieku  sile,
Strawiony  własnym  ogniem  –  przeklął  ogień  duszy.
Wołał:  –  “Czemuż  Bóg  więzów  moich  nie  rozkruszy?…”
Lecz  wszędy  cichość  grobowa;
A  więc  sam  odpowiadał:  –  “Jestem  panem  życia!”  -
Okropne  rozpaczy  słowa!
Z  umysłowych  władz  rozbicia
Została  ta  myśl  straszliwa.
I  bladość  śmierci  lice  wyniosłe  okrywa.
Ta  jedna  myśl  tysiączne  urodziła  myśli;
Straszna  cierpienia  potęga,
Umysł  je  rozwija  –  kryśli,
Z  niedowiarstwa  marą  sprzęga…
O  niedowiarstwo!  Ty  piekieł  pochodnią
Niszczysz  mgłę  marzeń  i  blask  urojenia  złoty.
Gdzież  cnota?…  nie  ma  cnoty!…
I  zbrodnia  nie  jest  zbrodnią.
Na  niepewnéj  ważysz  szali
Wzniosłe  uczucia  w  człowieku…
Już  wszyscy  tak  myśleli  –  i  wszyscy  wołali,
Jest  to  chorobą  czasu!  –  jest  to  duchem  wieku!
Ta  ciemność  była  tylko  przepowiednią  słońca.

Wolności  widzim  anioła,
Wolności  powstał  obrońca.
Podnieście  wybladłe  czoła!
Daléj  do  steru  okrętu!
Daléj!  na  morskie  głębinie!
Rzućmy  się  w  odmęt  –  z  odmętu
Może  niejeden  wypłynie!
Podobni  do  nurków  tłumu,
Co  do  morskiej  toną  fali,
Wśród  wirów  kręceni  szumu,
Już  ich  fala  w  głąb  porywa;
Ale  niejeden  wypływa,
Bliski  brzegu  lub  daleki,
Ten  niesie  gałąź  korali,
Ów  w  Amfitryt  trąbę  dzwoni.
Lecz  niejeden  zniknie  w  toni,
W  morzu  zostanie  na  wieki.

*  Luter
**  W  Ameryce  znajduje  się  drzewo  nazwane  drzewem  śmierci,  pod  którém  zasypiający  człowiek  umiéra.


Íîâ³ òâîðè